Bywają takie mecze, które wzbudzają dodatkowe emocje. Są to lokalne derby albo po prostu ligowe klasyki, do których - z uwagi na wieloletnią rywalizację i zapewne związane z tymi grami pamiętne kontrowersje, krzywdzące błędy sędziowskie i zwykłe żale lub euforie po zwycięstwach - często wracamy, żyjemy nimi (piłkarscy kibice zrozumieją) a po zakończonym gwizdku już czekamy na kolejny pojedynek. Nie ma różnicy czy jest to Premier League, Ekstraklasa czy B Klasa. Emocje wszędzie są takie same, być może nawet większe na niższym poziomie, bo tam grają nasi koledzy, bracia, ojcowie, dziadkowie, synowie, wnuki. Dokładnie tak sprawy się mają z meczami Strażaka z Przemszą Siewierz. Można stwierdzić, że graliśmy ze sobą od zawsze. Jasne, ostatnimi czasy dzieli nas różnica trzech poziomów rozgrywkowych, ale rezerwy to wciąż ten sam klub. Na dodatek w tym sezonie obie ekipy grają o najwyższe cele i niedzielne spotkanie było starciem na szczycie tabeli. Czegoż chcieć więcej?
I od pierwszego gwizdka czuć było tę gęstą atmosferę. Mecz stał na wysokim, jak na beklasowe standardy, poziomie. Nikt nie chciał odpuścić, każdy dawał z siebie ile fabryka dała. Po pierwszej połowie prowadziliśmy 1:0 po golu głową Cytryna. Gospodarze mocno ruszyli z początkiem drugiej części gry, czego efektem był gol wyrównujący. Ostatnia tercja spotkania należała jednak do Stażaków. Juzek strzela na 2:1, pod koniec meczu Cebula broni rzut karny, a w doliczonym czasie gry Zośka ustala wynik na 3:1 dla Strażaka i zwycięstwo na gorącym terenie staje się faktem. Mamy już 6 punktów przewagi nad drugim w tabeli – Zewem.